Przyznam, że
skorzystałam z okazji taniego przejazdu i pierwszy raz umówiłam się na jazdę do
Polski na portalu blablacar. Trochę się bałam, bo jednak wsiadam do auta kogoś
nieznanego, jednak akurat wielkimi literami było napisane ogłoszenie "BERLIN –
WROCŁAW, PILNE" to pomyślałam: co mi tam, jadę! Akurat pogoda sprzyjała,
weekend bez dodatkowych zajęć sprzyjał. Gdyby miejsce docelowe było inne pewnie
zostałabym w domu wylegując się całą sobotę na łóżku, jednak od dawna chciałam
odwiedzić Wrocław. Mój brat studiował tam kiedyś i zawsze opowiadał o ciekawych
knajpkach – głównie o knajpkach, koneser – ale też o wrocławskich krasnoludkach
i zabytkach. Zobaczyć zawsze warto, dlatego po przyjeździe od razu powędrowałam
na rynek staromiejski.
Ratusz, kamienice, to zawsze robi na mnie wrażenie, choć
przyznam, że zawsze wydawało mi się, że wrocławski rynek jest większy. Z drugiej
strony kiedyś wydawało mi się, że gdański jest duży, a jak go odwiedziłam, to
nie mogłam przestać się upewniać, że to na pewno dobre miejsce. Tutaj nie
zaczepiałam ludzi pytając czy dobrze trafiłam, ale spacerowałam z przyjemnością
podziwiając ornamenty na ratuszu, kamieniczki, szukając krasnoludków, aż
trafiłam do ciekawej knajpki. Nazywa się „Przedwojenna” i naprawdę przypomina
lata 20 lub 30 XX wieku. Weszłam do środka i poczułam się jakbym przeszła przez
wehikuł czasu. Stare meble, krzesła, okrągłe stoliki, plakaty z okresu, stary
bar, chłodek ciągnący od grubych murów. Zamówiłam piwo i tajemniczą potrawę o
nazwie gzik. Okazało się, że to ziemniaki z białym serem. Takie proste, a takie
pyszne.