czwartek, 28 kwietnia 2016

Wrocławski wehikul czasu



Przyznam, że skorzystałam z okazji taniego przejazdu i pierwszy raz umówiłam się na jazdę do Polski na portalu blablacar. Trochę się bałam, bo jednak wsiadam do auta kogoś nieznanego, jednak akurat wielkimi literami było napisane ogłoszenie "BERLIN – WROCŁAW, PILNE" to pomyślałam: co mi tam, jadę! Akurat pogoda sprzyjała, weekend bez dodatkowych zajęć sprzyjał. Gdyby miejsce docelowe było inne pewnie zostałabym w domu wylegując się całą sobotę na łóżku, jednak od dawna chciałam odwiedzić Wrocław. Mój brat studiował tam kiedyś i zawsze opowiadał o ciekawych knajpkach – głównie o knajpkach, koneser – ale też o wrocławskich krasnoludkach i zabytkach. Zobaczyć zawsze warto, dlatego po przyjeździe od razu powędrowałam na rynek staromiejski. 
Ratusz, kamienice, to zawsze robi na mnie wrażenie, choć przyznam, że zawsze wydawało mi się, że wrocławski rynek jest większy. Z drugiej strony kiedyś wydawało mi się, że gdański jest duży, a jak go odwiedziłam, to nie mogłam przestać się upewniać, że to na pewno dobre miejsce. Tutaj nie zaczepiałam ludzi pytając czy dobrze trafiłam, ale spacerowałam z przyjemnością podziwiając ornamenty na ratuszu, kamieniczki, szukając krasnoludków, aż trafiłam do ciekawej knajpki. Nazywa się „Przedwojenna” i naprawdę przypomina lata 20 lub 30 XX wieku. Weszłam do środka i poczułam się jakbym przeszła przez wehikuł czasu. Stare meble, krzesła, okrągłe stoliki, plakaty z okresu, stary bar, chłodek ciągnący od grubych murów. Zamówiłam piwo i tajemniczą potrawę o nazwie gzik. Okazało się, że to ziemniaki z białym serem. Takie proste, a takie pyszne. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz